Quantcast
Channel: Spider's Web

Jedni wchodzą do domu udając ratowników. Drudzy wysyłają linki. Oszuści wykorzystują koronawirusa

$
0
0

koronawirus spam scam złodzieje

Zaczęło się. W naszych skrzynkach mailowych lądują porady, dostajemy SMS-y z dziwnymi linkami na temat koronawirusa. Nie brakuje też i groźniejszych incydentów: podszywających się pod funkcjonariuszy państwowych złodziei.

Z nieukrywanym żalem i obrzydzeniem spieszymy donosić, że już pierwsze jednostki wykoncypowały jak nieuczciwie dorobić się na trwającym globalnym kryzysie. Niestety, zamiast doceniać tymczasową solidarność i wzajemnie się wspierać musimy zachować szczególną czujność i ostrożność. I stosować zasadę ograniczonego zaufania.

https://twitter.com/SantanderBankPL/status/1238770613214490625?s=20

Cyberprzestępcy już zaczęli wykorzystywać nasze obawy przed epidemią koronawirusa i wzmogli swoją aktywność. Podszywając się pod instytucje bankowe, usługowe czy nawet rządowe w SMS-ach i mailach nakłaniają nas do otwarcia jakiegoś pliku czy hiperłącza, gdzie zamiast lub oprócz poszukiwanej informacji drzemie złośliwe oprogramowanie lub fałszywy panel logowania.

Internetowi rabusie wykorzystują też nasze duże zainteresowanie kupowaniem towarów na zapas. Podszywają się pod sklepy oferując nam fałszywe bony rabatowe. -Podszywanie się pod popularne sklepy to technika, z której cyberprzestępcy korzystają już od wielu lat. W przeszłości w podobnych kampaniach posługiwali się między innymi markami Biedronka i Kaufland, choć równie dobrze może się tam pojawić logo każdej innej sieci – tłumaczy nam Kamil Sadkowski z Eseta, firmy zajmującej się tworzeniem rozwiązań do ochrony danych..

Dokładnie sprawdzajmy domeny witryn do których jesteśmy odsyłani, dbajmy o aktualność naszego oprogramowania i nie dajmy się ponieść strachowi.

Złodzieje bywają i bardziej bezczelni. Ich narzędzia to nie tylko spam i phishing. Wykorzystują koronawirusa by nachodzić naiwne starsze osoby.

Ostrzega przed tym chociażby portal Nasze Miasto. Oszuści podają się za lekarzy, uzdrowicieli czy wręcz pracowników Ministerstwa, odwiedzając przestraszone starsze osoby i oferując swoją pomoc lub tłumacząc konieczność wejścia do mieszkania procedurami sanitarnymi. Rzeczywistym celem jest odwrócenie uwagi lokatora i kradzież kosztowności.

Zachowujmy szczególną ostrożność i pamiętajmy, że pracownik służb ma obowiązek się przed nami wylegitymować stosownym dokumentem.



Jedni wchodzą do domu udając ratowników. Drudzy wysyłają linki. Oszuści wykorzystują koronawirusa

Zamknięto największe sklepy w Polsce. Co da się kupić, a co trzeba zamawiać online?

$
0
0

MediaMarkt zamyka wszystkie sklepy w Polsce, ale kontynuuje sprzedaż online.

W związku z wprowadzeniem wczoraj stanu zagrożenia epidemicznego w całym kraju, wiele rzeczy uległo zmianie. Przedstawiciele rządu zdecydowali się na zamknięcie wszystkich sklepów w galeriach handlowych, za wyjątkiem sklepów spożywczych, aptek i pralni. Nie oznacza to jednak, że poza makaronem i papierem toaletowym już niczego nie kupisz.

Wiadomość o ograniczeniu handlu nie była zbyt dużym zaskoczeniem. Widzieliśmy wszak co koronawirus zrobił w Chinach czy we Włoszech i raczej nikt się nie łudził, że nasz kraj to ominie. Nic więc dziwnego, że właściciele dużych sieci także przygotowywali plany na taką ewentualność.

Dwa tygodnie? Pora nadrobić zaległe gry na konsoli

Pandemia koronawirusa uziemiła Polaków w domach na najbliższe dwa tygodnie, a nie wiadomo czy nie na dłużej. To z pewnością nie jest komfortowa sytuacja, ale jeżeli już i tak musimy siedzieć w domu, to być może jest to okazja, aby nadrobić zaległości w serialach lub wrócić po całych latach do gier. Gdzie teraz można kupić konsolę, telewizor czy smartfon skoro żaden sklep w centrach handlowych nie jest otwarty?

MediaMarkt zamknął wszystkie swoje sklepy stacjonarne do odwołania (także te, które nie znajdują się w galeriach i centrach handlowych). Nie oznacza to jednak zakończenia sprzedaży. Przedstawiciele sieci informują, że wszystkie złożone dotychczas zamówienia internetowe nadal są realizowane. Co więcej, jeżeli zamówiłeś sobie towar z odbiorem w sklepie stacjonarnym i nie zdążyłeś go odebrać przed zamknięciem, to zostanie on dostarczony pod twój adres. Warto także dodać, że MediaMarkt oferuje możliwość dostawy tego samego dnia

https://www.facebook.com/MediaMarktPolska/posts/2845657732179578

Jak widać, firma szybko i skutecznie przystosowała się do nowej sytuacji i nie zamierza odcinać swoich klientów od asortymentu.

Szybki rzut oka na strony innych sklepów potwierdza, że także inne sieci robią co mogą, aby nadal obsługiwać swoich klientów. X-kom będzie kontaktował się telefonicznie ze swoimi klientami, którzy złożyli zamówienia z opcją odbioru w salonie. Media Expert także potwierdza, że sprzedaż internetowa będzie kontynuowana bez zakłóceń. Sieć sklepów Neonet podobnie jak poprzednicy będzie ustalała ze swoimi klientami sposób odbioru zamówionych sprzętów i jednocześnie zachęca do zakupów internetowych. Ku mojemu zdumieniu, mimo upływu niemal całej doby koronawirus nie istnieje póki co na stronie sieci RTV EURO AGD czy sklepu Morele.net, choć zapewne wkrótce się to zmieni.

Jesteś w połowie remontu mieszkania?

Jeżeli właśnie kończysz urządzać mieszkanie, jesteś w trakcie remontu, a zamknięto wszystkie duże sklepy z meblami i wyposażeniem wnętrza, to wbrew pozorom nie będziesz musiał spać na materacu. Na bizblogu opublikowaliśmy oświadczenie firmy Ikea, w którym przedstawiciele sieci zapewniają o tym, że pomimo zamknięcia sklepów, sprzedaż online będzie kontynuowana.

Nietypowe rozwiązanie wybrała natomiast sieć sklepów Castorama. Większość sklepów sieci nadal będzie pracowała (za wyjątkiem sklepów w Tarnowie, Zielonej Górze i w CH Wola Park w Warszawie). Przedstawiciele sieci proszą o ograniczenie zakupów do minimum i zachęcają do zamawiania towarów w internecie i odbierania ich na miejscu (w ramach usługi click&collect) lub do zamawiania z dostawą do domu.

https://www.facebook.com/CastoramaPolska/posts/2851276151585344

Po początkowej panice i ogromnych kolejkach w sklepach w ciągu ostatnich dwóch dni, sytuacja dzisiaj wydaje się nieco spokojniejsza. Handlowcy uspokajają, że towar do sklepów nadal będzie dostarczany i nie przewiduje się jakichkolwiek braków w najbliższym czasie. Tak samo sieci oferujące sprzedaż towarów elektronicznych czy budowlanych spokojnie przystosowują się do bieżącej sytuacji i nadal będą kontynuowały sprzedaż w internecie. Być może przez całą tę sytuację wiele osób po raz pierwszy w życiu zdecyduje się na zakupy na odległość. Wbrew pozorom wśród nas jest wiele osób, które omijały tę formę dokonywania zakupów szerokim łukiem, ale teraz sytuacja może ich zmusić do zakupów w internecie.

Jak myślisz, czy przedłużający się stan zagrożenia epidemicznego może wpłynąć długofalowo na sposób w jaki zaopatrujemy się w potrzebne nam rzeczy?



Zamknięto największe sklepy w Polsce. Co da się kupić, a co trzeba zamawiać online?

Samsung Galaxy S20 Ultra 5G - naj w każdym calu. Recenzja

$
0
0

Ekran 6,9 cala, akumulator 5000 mAh, łączność 5G, aparat 108 megapikseli, wideo 8K. To nie koncert życzeń, tylko specyfikacja Samsunga Galaxy S20 Ultra 5G, z którym spędziłem ostatnie dwa tygodnie. Zapraszam na recenzję.

Zacznijmy od największej oczywistości: Samsung Galaxy S20 Ultra 5G to smartfon ogromny. Piszę te słowa przy okazji każdej recenzji nowego Samsunga Galaxy S i Note, ale tym razem jest inaczej. Z reguły po dwóch tygodniach testów przyzwyczajałem się do wielkiej bryły nowego smartfona, ale w przypadku S20 Ultra do dziś nie mogę się przełamać. Ten smartfon jest po prostu za duży.

samsung galaxy s20 ultra

Bryła jest potężna. Front to aż 6,9 cala przekątnej ekranu. Boczna ramka w miejscu aparatu przekracza centymetr grubości. Do tego dochodzi bardzo słuszna masa, która ciąży w kieszeni. Jeśli S20 Ultra, to raczej w torbie lub plecaku, ewentualnie w kieszeni kurtki. Raczej nie w spodniach, a na pewno nie w marynarce.

Zacząłem od narzekania, ale przejdźmy do pozytywów. Jest ich znacznie więcej.

Wygląd i jakość wykonania Galaxy S20 Ultra to najwyższa liga.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Bardzo podoba mi się fakt, że boczne krawędzie ekranu są zakrzywione jedynie w lekki, symboliczny sposób. Ba, są wręcz płaskie, a zakrzywione jest de facto samo szkło nad ekranem. To krok w dobrym kierunku. Smartfon zachował ducha serii S, a obsługuje się go wygodniej.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Nieco mniej podoba mi się dolna krawędź, na której zabrakło gniazda słuchawkowego. Nie jest ono niezbędne w 2020 r., ale dotychczas było miłym wyróżnikiem u Samsunga. W pudełku z S20 Ultra nie znajdziemy też przejściówki na minijack, a zamiast tego Samsung dodaje całkiem dobre dokanałowe słuchawki AKG ze złączem USB-C.

Przejdźmy jednak do ekranu, najlepszej cechy Galaxy S20 Ultra. Ma przekątną aż 6,9 cala i jest zjawiskowy.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Prawie siedem cali pięknego panelu Dynamic AMOLED to uczta dla oczu. Ramki dookoła ekranu są ekstremalnie cienkie. Dolna jest praktycznie dwukrotnie cieńsza od tej z ubiegłorocznego modelu Galaxy S10 Plus, a to robi wrażenie.

Do tego dochodzi znacznie mniejsze, mniej inwazyjne wcięcie na kamerkę do selfie. Zamiast wysepki z podwójnym obiektywem mamy małe kółeczko, tak jak w Galaxy Note 10. To znacznie lepsze, bardziej eleganckie rozwiązanie.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Sam ekran to z kolei maestria. Nie sposób powiedzieć o nim złego słowa. Samsung przyzwyczaił nas do świetnych paneli AMOLED, ale tym razem jest jeszcze lepiej z uwagi na odświeżanie w 120 Hz. W tym ustawieniu smartfon sprawia wrażenie jakby działał dwa razy szybciej niż w rzeczywistości. Kiedy przyzwyczaimy się do takiej płynności, powrót do standardowych 60 Hz jest bolesny.

Samsung Galaxy S20 Ultra po wyjęciu z pudełka ma ustawioną rozdzielczość 1080p+ i odświeżanie 60 Hz. Prawdopodobnie Samsung chce w ten sposób wydłużyć czas pracy na jednym ładowaniu, ale niepotrzebnie, o czym dalej. Możemy zdecydować się zmianę parametrów, ale w ograniczonym stopniu: można ustawić albo wyższą rozdzielczość 1440p+, albo wyższe odświeżanie 120 Hz. Polecam ten drugi wybór, bo FullHD+ jest w pełni wystarczające, a 120 Hz robi kolosalną różnicę w jakości obsługi. Niestety nie możemy mieć jednocześnie rozdzielczość 3200x1440 i odświeżania 120 Hz.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Mam też wrażenie, że Galaxy S20 Ultra lepiej odwzorowuje kolory od swoich poprzedników. Jak zwykle u Samsunga, mamy do wyboru tryb ekranu „żywy” lub „naturalny”. Jeszcze w S10 Plus miałem wrażenie, że optymalny byłby tryb pośredni, ponieważ w „żywym” niektóre kolory były tak mocno nasycone, że całość czasami wydawała się być przesaturowana. W S20 Ultra po raz pierwszy nie mam tego wrażenia. Jest idealnie.

Wielki ekran oznacza też… lepsze stereo. Głośniki są rozstawione w dużej odległości względem siebie, co potęguje wrażenia płynące z dwukanałowego dźwięku. Do tego jakość i głośność audio są rewelacyjne.

Galaxy S20 Ultra przypomniał mi, że nie byłem i nadal nie jestem fanem ultradźwiękowych czytników linii papilarnych.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Czytnik linii papilarnych w S20 Ultra jest umieszczony pod taflą ekranu. Jest piekielnie szybki… o ile zadziała. A niestety często zdarza się, że nie wykrywa palca. Po kilka razy dziennie widzę komunikat „Zakryj cały czujnik” lub „Brak dopasowania”.

Problem pojawia się, kiedy palec jest choćby odrobinkę zawilgocony. Dopiero co umyłeś ręce (a przecież obecnie wypada myć je często)? Czytnik prawdopodobnie nie zadziała. Oceniam skuteczność na jakieś 80–90 proc. Teoretycznie to sporo, w praktyce zdecydowanie za mało jak na sprzęt tej klasy.

O specyfikacji Samsunga Galaxy S20 Ultra będzie krótko.

Bo o czym tu pisać? Że ma najlepszy procesor Exynos 990 wykonany w litografii 7 nm? Że ma 12 GB RAM, czyli więcej, niż przeciętny komputer? Doprawdy, smartfon za 5999 zł powinien mieć topową specyfikację, a taką właśnie ma Galaxy S20 Plus.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

W testowanej przeze mnie wersji urządzenie ma 128 GB pamięci wbudowanej, co jest najsłabszym punktem specyfikacji, szczególnie w kontekście zdjęć w 108 megapikselach i filmów w 8K, które zajmują koszmarnie dużo miejsca. Można jednak kupić wariant 512 GB. W obu można rozszerzyć pamięć kartami microSD.

Do tego smartfon obsługuje łączność 5G, która istnieje czysto teoretycznie. Dobrze wiemy, ile czasu zajęło wprowadzenie i rozpowszechnienie sieci 4G LTE. Pokrycie w miastach jest już naprawdę dobre, ale poza miastami często nie ma jeszcze nie tylko 4G, ale nawet 3G. Siecią 5G na tym etapie nie zaprzątałbym sobie głowy. Zanim się upowszechni, zdążysz wymienić smartfon i to prawdopodobnie więcej niż raz.

Ogromny akumulator robi wrażenie, ale jak radzi sobie z ekranem o wielkości 6,9 cala z odświeżaniem 120 Hz?

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Ogniwo w Galaxy S20 Ultra ma ogromną pojemność 5000 mAh. W praktyce swobodnie wystarcza to na sześć godzin pracy z włączonym ekranem. Smartfon z powodzeniem wystarcza na cały dzień pracy w trybie 120 Hz. Przełączenie się na 60 Hz wydłuża czas działania o jakieś 2–3 godziny, ale w praktyce zupełnie z tego nie korzystałem, bo nie był takiej potrzeby.

Tym bardziej że dołączona do zestawu ładowarka - na marginesie, nietypowo w kolorze czarnym - obsługuje szybkie ładowanie 25W i ładuje akumulator od 0 do 100 proc. w niespełna godzinę. Jeśli masz ok. 30 proc. poziomu naładowania i masz 20 minut na naładowanie smartfona, swobodnie dobijesz do poziomu 80 proc. lub więcej. To wystarczy do końca dnia.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Oczywiście mamy tu też ładowanie bezprzewodowe, a także bezprzewodowe zwrotne.

Aparat Samsunga Galaxy S20 Ultra to prawdopodobnie najbardziej uniwersalny aparat w smartfonie.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Dzieje się tu dużo, dlatego zacznijmy od najważniejszego. Galaxy S20 Ultra jest wyposażony w cztery główne moduły foto:

  • główny: 108 MP, f/1.8, 26 mm (szeroki kąt), matryca 1/1.33", wielkość piksela 0,8 µm, PDAF, OIS;
  • peryskopowy obiektyw: 48 MP, f/3.5, 103 mm (telefoto), matryca 1/2.0", wielkość piksela 0,8 µm, PDAF, OIS, 10x hybrydowy zoom;
  • ultraszeroki kąt: 12 MP, f/2.2, 13 mm, wielkość piksela 1,4 µm, Super Steady Video;
  • sensor głębi: 0,3 MP, TOF 3D, f/1.0.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Zacznijmy od głównego obiektywu. Matryca 108 megapikseli w domyślnym trybie służy do generowania zdjęć o rozdzielczości 12 megapikseli, ponieważ 9 pikseli jest łączonych w 1. I właśnie tryb łączenia pikseli jest tym najlepszym Mamy możliwość wymuszenia zapisu zdjęć w 108 megapikselach, ale działa to na zasadzie dodatkowego trybu w aplikacji aparatu. Jest to dość upierdliwe, bo w tym trybie nie można zmienić obiektywu na inny (nawet jeśli miałoby się to wiązać z restartem ustawień), co jest sporym ograniczeniem.

Poza tym, zdjęcia w 108 megapikselach nie mają większego sensu. Można mocno przybliżyć obraz, ale jest to bezcelowe, bo przecież dysponujemy świetnym telezoomem, który da lepszą jakość niż cyfrowy crop ze zdjęcia. 108 megapikseli to także większe pliki i dłuższy czas zapisu, a w wielu przypadkach również gorsza ostrość zdjęcia. Zdecydowanie polecam zaufać algorytmom i ograniczyć się do 12 megapikseli. Nie pożałujecie. Fotografie są piękne i bardzo ostre.

Warto podkreślić, że matryca głównego aparatu ma nie tylko ogromną rozdzielczość, ale też bardzo duży fizyczny rozmiar. Co z tego wynika? Poza lepszą jakością zdjęć przekłada się to także na mniejszą głębię ostrości. Możemy naprawdę łatwo uzyskać prawdziwe (soczewkowe) rozmycie tła. Jest ono tak wyraźne, że czasami trudno uwierzyć w to, że takie zdjęcie pochodzi ze smartfona.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Ultraszeroki kąt wypada dobrze, ale jest najsłabszym elementem aparatu. Zdjęcia nie są tak ostre jak z pozostałych dwóch modułów. Mimo to obecność ultraszerokiego kąta jest kapitalnym dodatkiem.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

A co z teleobiektywem? Jest świetny, o ile nie przesadzimy z powiększeniem. Zachwalany przez Samsunga tryb „100x” to tylko hasło marketingowe. Zdjęcia na takim powiększeniu mają bardzo, ale to bardzo niską jakość. Są wręcz nieużywalne.

Co innego na niższych powiększeniach. 30x generuje obrazek, który wygląda świetnie na ekranie smartfona, lecz sporo gorzej na monitorze. Z kolei hybrydowy zoom x10 jest rewelacyjny, a takie powiększenie w smartfonie robi wielkie wrażenie.

Do tego mamy użyteczny tryb nocny działający z każdym obiektywem.

 

Ciekawostka: w aplikacji aparatu znajdziemy tryb „jedno ujęcie”, który robi wszystko naraz, czyli serię zdjęć różnymi obiektywami, filmy i wideo timelapse. Tryb jest kompletnie nieprzewidywalny i w praktyce nie znalazłem dla niego zastosowania.

Jest jednak jedna rzecz, której zabrakło mi w aparacie.

Mowa o mechanizmie zmiennej przysłony, który zniknął z serii Galaxy S20. Zdaję sobie sprawę, że mogło z niego korzystać niewiele osób, ale zmienna przysłona była wielkim wyróżnikiem Samsungów. W tak topowej, dopracowanej konstrukcji jak Galaxy S20 Ultra, naprawdę widziałbym taki mechanizm. Otwiera on wiele nowych kreatywnych zastosowań dla najzagorzalszych fanów fotografii mobilnej. A przecież Galaxy S20 Ultra chce być „naj” pod każdym kątem.

Samsung Galaxy S20 Ultra nagrywa filmy w 8K, ale wiąże się to z kilkoma kompromisami.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Samsung Galaxy S20 Ultra nagrywa w 8K. Nawet kiedy piszę te słowa, cały czas brzmi to abstrakcyjnie, ale to prawda. Nie mamy do czynienia z obrazem skalowanym z 4K do 8K, tylko prawdziwym, natywnym zapisem 8K. Tym samym jest to pierwszy i jedyny smartfon na rynku o takich możliwościach.

Bycie liderem niesie za sobą konsekwencje, a jak można się domyślić, nagrywanie w 8K jest obarczone serią kompromisów. Pierwszym jest mocne przycięcie kadru względem 4K. Drugim jest brak trybu dużej stabilności, który w nagraniach FullHD i 4K działa wybornie. Problem numer trzy to okazjonalne szukanie ostrości. Autofocus działa wolniej. Problem numer cztery to wyraźny rolling shutter, czyli efekt pochylania pionowych linii. Podczas nagrywania jest wręcz monstrualny, ale podczas zapisu jest całkiem skutecznie eliminowany rzez oprogramowanie. Nie zawsze jest eliminowany w pełni. Do tego dochodzi problem z naprawdę dużymi plikami. Jedna minuta to ok. 600 MB.

To wszystko sprawia, że filmowania zdecydowanie lepiej nadaje się tryb 4K, pozbawiony wszystkich wymienionych wyżej wad. Filmy w 4K wyglądają świetnie i są doskonale stabilizowane.

Ciekawostka: przy oglądaniu i nagrywaniu filmu 8K możemy wycinać z niego klatki o rozdzielczości 8 megapikseli (4000 x 2252 px). Wyglądają zaskakująco dobrze jako zdjęcia.

A jeśli chodzi o oprogramowanie, mamy tu (nie takie) stare, (ale za to) dobre One UI 2.1.

Nowa nakładka Samsunga jest rewelacyjna i bardzo usprawnia korzystanie ze smartfona jedną dłonią. Szkoda tylko, że tego samego nie robią zewnętrzne aplikacje, a to przecież w nich spędzamy większość czasu, przez co w praktyce obsługa Galaxy S20 Ultra jedną dłonią pozostaje niemożliwa. Na pokładzie mamy też Androida 10. Do dyspozycji mamy tonę ustawień, w tym również Ekran krawędziowy, który pozostał, mimo braku zakrzywionych krawędzi wyświetlacza. One UI to według mnie najlepsza odsłona Androida.

Podsumowując: Samsung Galaxy S20 Ultra to smartfon, który w każdym calu jest naj.

Czy warto kupić Galaxy S20 Ultra za 5999 zł? Jeśli stawiasz przed sobą takie pytanie, oczywiście nie warto. To nie jest inwestycja. Jeśli choćby w małym stopniu analizujesz stosunek jakości do ceny, nie jest to smartfon dla ciebie.

Galaxy S20 Ultra chce być i jest smartfonem naj. Jeżeli stać cię na wydanie 6 tys. zł na smartfona, kup go. Nie znajdziesz obecnie niczego lepszego. A jeśli chcesz choć trochę uzasadnić przed sobą zakup, mam dla ciebie dobry argument: rok temu było drożej. Topowy Galaxy S10 Plus Performance Edition kosztował o 1000 zł więcej.

samsung galaxy s20 ultra 5g recenzja

Galaxy S20 Ultra jest pokazem siły. I taki właśnie miał być ten smartfon. Ogromny, o potężnej specyfikacji, z niebywale rozbudowanym aparatem i z wieloma przełomowymi, choć nie zawsze sensownymi funkcjami. W wielu kategoriach Galaxy S20 Ultra jest absolutnym pionierem. Jest tu wszystko, co w 2020 r. może trafić do technologii mobilny… poza zginanym ekranem. O nim jednak opowiemy sobie więcej przy recenzji Samsunga Galaxy Z Flip, na którego przesiadam się bezpośrednio z S20 Ultra. Póki co ta przesiadka wygląda szalenie ekscytująco.

A wracając do Galaxy S20 Ultra: to w tej chwili najlepszy smartfon z Androidem. Czy jest idealny? Nie, ale przecież prawdziwy ideał nie istnieje. Wiem jednak jedno: Galaxy S20 Ultra to urządzenie, na które posiadacze nowych iPhone'ów mogą patrzeć z zazdrością. Takiej kombinacji możliwości i wzornictwa jeszcze długo u Apple'a nie zobaczymy.



Samsung Galaxy S20 Ultra 5G - naj w każdym calu. Recenzja

Piekielne temperatury dziennej strony Merkurego umożliwiają powstawanie… lodu wodnego

$
0
0

Merkury

Na powierzchni Merkurego temperatury w ciągu dnia przekraczają 400 stopni Celsjusza. Trudno zatem uwierzyć, że na tej planecie może być lód. Teraz okazuje się, że to właśnie te piekielne temperatury przyczyniają się do powstawania lodu.

Tak samo jak na Ziemi, to planetoidy i komety najprawdopodobniej przyniosły na Merkurego wodę. Ekstremalnie wysokie temperatury za dnia, w połączeniu z chłodem sięgającym -200 stopni Celsjusza w zakątkach kraterów znajdujących się na biegunach planety, do których nigdy nie dociera światło słoneczne stanowią doskonałą podstawę do tworzenia lodu wodnego - tak przynajmniej twierdzą badacze z Georgia Institute of Technology.

Procesy chemiczne nie są tutaj skomplikowane, ale w ramach swoich prac badacze nałożyli je na złożone warunki panujące na Merkurym, uwzględniając m.in. wysokoenergetyczne cząstki wiatru słoneczne, wśród których sporą część stanowią protony kluczowe w tych procesach chemicznych. Przedstawiony przez naukowców model przedstawia sposób powstawania wody i zbierania się w formie lodu na pierwszej planecie od Słońca.

Nie ma tutaj nic szczególnie nietypowego. Podstawowy proces chemiczny obserwowano już dziesiątki razy w badaniach prowadzonych od lat sześćdziesiątych, jednak dotychczas robiliśmy to na dobrze zdefiniowanych powierzchniach. Stworzenie modelu tych procesów chemicznych na powierzchni planet jest tym elementem nowatorskim - mówi Brant Jones, badacz z Georgia Tech i główny autor opracowania.

Minerały w solach znajdujących się na powierzchni Merkurego zawierają tzw. grupy hydroksylowe (OH), które powstają głównie pod wpływem protonów. W opracowanym przez naukowców modelu, ekstremalne ciepło pomaga uwalniać grupy hydroksylowe, które zderzają się z innymi grupami hydroksylowymi produkując cząsteczki wody i wodór, który z czasem ucieka z powierzchni planety.

Część cząsteczek wody ulega rozbiciu przez promieniowanie słoneczne albo unosi się wysoko nad powierzchnią planety, ale część ląduje w pobliżu biegunów Merkurego w stale zacienionych fragmentach kraterów, gdzie nie są wystawione na promieniowanie słoneczne.

Merkury nie ma żadnej atmosfery, a tym samym nie ma tam żadnego powietrza, które mogłoby transportować ciepło, dlatego też owe cząsteczki stają się fragmentem stałego lodu zalegającego we wnętrzach kraterów.

Szacujemy, że w ten sposób na przestrzeni 3 milionów lat powstaje w kraterach około 11 mld ton lodu. W ten sposób mogło powstać co najmniej 10 procent całego lodu obecnego na powierzchni - dodaje Jones.

Badacze opublikowali wyniki swoich badań w artykule, który ukaże się w periodyku Astrophysical Journal Letters w poniedziałek, 16 marca.

Sondy kosmiczne potwierdzają obecność lodu

W 2004 r. z Ziemi wystartowała sonda MESSENGER, która po siedmiu latach lotu weszła na orbitę wokół Merkurego. To właśnie ta sonda przesłała na Ziemię informacje o obecności lodu w kraterach biegunowych planety. Dostrzeżony przez MESSENGERa lód skrywał się w zacienionych fragmentach kraterów znajdujących się na biegunach Merkurego, które są usiane kraterami niczym Księżyc. Z resztą podobieństwa między Merkurym a Księżycem, włącznie z ich rozmiarami, były już tematem wielu porównań, w tym także tych, które dotyczyły możliwości istnienia na nich lodu wodnego.

Jak dotąd, sondom kosmicznym udało się dostrzec słabe sygnały wskazujące na obecność lodu na Księzycu oraz silne sygnały od lodu na Merkurym. To z kolei wprawiło naukowców w zakłopotanie: jeżeli komety, planetoidy i meteoryty uderzały w Merkurego i Księżyc, dostarczając na nie wodę, to skąd się wzięła różnica w ilości tej wody? Dlaczego jest jej więcej na Merkurym niż na Księżycu?

Proces opisany w naszym modelu, nie byłby tak skuteczny na Księżycu niż na Merkurym. Na Księżyc nie dociera wystarczająco dużo promieniowania słonecznego, aby proces ten był wydajny - podsumowuje Jones.

 



Piekielne temperatury dziennej strony Merkurego umożliwiają powstawanie… lodu wodnego

Sony swata Kojimę i Konami, bo marzy się im Silent Hill dla PS5 i PSVR2. Tymczasem Konami ma własną agendę

$
0
0

Silent Hill to seria najlepszych interaktywnych horrorów jakie kiedykolwiek powstały. Niestety, z biegiem lat Konami oddawało wielką markę w ręce coraz mniej uzdolnionych rzemieślników, a następnie kompletnie zrezygnowało z produkcji dalszych części horroru. Do teraz.

To już pięć lat od debiutu P.T. - przerażającego dema, które okazało się zapowiedzią Silent Hills. Plany były piękne i ambitne. Przy Silent Hills miał pracować wizjonerski projektant gier Hideo Kojima oraz utalentowany reżyser del Toro. W głównego bohatera mrożącej krew w żyłach przygody wcielałby się z kolei sam Norman Reedus. Demo P.T. było potężnym doświadczeniem, toteż fani już nie mogli się doczekać gotowej gry.

Niestety, Silent Hills nigdy nie powstało.

Hideo Kojima wszedł w konflikt z finansującą go firmą Konami. Z jednej strony mieliśmy ekscentryka notorycznie niewywiązującego się z terminów i budżetów. Z drugiej bezduszną korporację grającą poniżej pasa, wolącą skupić się na innych sektorach działalności. Strony rozstały się, a Kojima i jego studio otrzymał środki od Sony by stworzyć grę Death Stranding.

Teraz to samo Sony stara się pogodzić producenta gier oraz japońskiego wydawcę. Redakcja Rely on Horror jest pewna zakulisowych działań twórców PlayStation. Ci chcieliby otrzymać od Konami pozwolenie dla stworzenia gry na licencji Silent Hill. Odpowiadałby za nią właśnie Hideo Kojima, tworząc produkt dedykowany PlayStation 5 oraz goglom wirtualnej rzeczywistości PSVR2.

Sony jest świadome tego, jak ciepło zostało przyjęte P.T. w społeczności fanów horroru. W pięć lat od publikacji dema gracze nieustannie szukają w nim nowych elementów i sekretów. Silent Hills stało się czymś na kształt współczesnego mitu, miejskiej legendy i Sony bardzo chciałoby wykorzystać ten kapitał do promocji nowych gogli VR.

Tymczasem Konami ma własny pomysł na markę Silent Hill.

Zaufane źródła Rely on Horror donoszą, że Konami już od roku pracuje nad nową odsłoną gry. Ich interaktywny horror ma być czymś na kształt resetu dla całej serii. Wydawcy udało się pozyskać do współpracy znamienite osoby współodpowiedzialne za sukces tej marki. Przy Silent Hill od Konami pracuje m.in. Masahiro Ito - projektant potworów z pierwszych czterech osłon. To właśnie w głowie Ito zrodził się pomysł na powykręcane pielęgniarki czy Piramidogłowego.

Konami pozyskało także Keiichiro Toyamę - głównego scenarzystę pierwszej odsłony. Do tego przy resecie Silent Hill pracuje Akira Yamaoka - ukochany przez graczy kompozytor muzyczny, który ma na swoim koncie ponadczasowe utwory nadające serii horrorów prawdziwej duszy. Piękne, przerażające i smutne, utwory Yamaoki uformowały tę serię i nadały jej finalnego szlifu.

Z tak silnymi nazwiskami zgromadzonymi przy jednym projekcie, Konami wcale nie musi dzielić się licencją z Sony. Silent Hill może być dla tego wydawcy próbą odkupienia w oczach graczy. No bo umówmy się: na pewno nie było nią rozczarowujące Metal Gear Survive. Jedno za to nie ulega wątpliwości: nie tylko gracze chcą powrotu serii Silent Hill. Na tym samym zależy wielkim firmom z branży, co powinno ucieszyć każdego miłośnika interaktywnych horrorów.



Sony swata Kojimę i Konami, bo marzy się im Silent Hill dla PS5 i PSVR2. Tymczasem Konami ma własną agendę

Czapki z głów za pomysł. Reporterzy bez granic udostępniają  zakazane publikacje za pomocą… Minecrafta

$
0
0

The Uncensored Library to kapitalny wytrych na cenzurę krajów autorytarnych, totalitarnych oraz takich bojących się wolności słowa. Za pomocą wirtualnej biblioteki w grze Minecraft miliony graczy zyskały dostęp do zakazanych publikacji. Te często należą do dziennikarzy, którzy swoje artykuły zapłacili własnym życiem.

The Uncensored Library to pomysł i inicjatywa Reporterów bez granic (RSF). Członkowie tej międzynarodowej organizacji pozarządowej postanowili użyć gry Minecraft jako wytrycha tam, gdzie wolność słowa jest zagrożona. Minecraft jest bowiem dostępny w wielu krajach stosujących cenzurę mediów bądź listy zakazanych książek i publikacji.

The Uncensored Library to wielka, piękna biblioteka dostępna w grze Mineraft.

Za projekt i wykonanie wirtualnego miejsca odpowiada BlockWorks - studio profesjonalnie zajmujące się tworzeniem płatnej zawartości do gry Minecraft. Wielki gmach biblioteki składa się z siedmiu podstawowych części: głównego placu z przepiękną kopułą, pomieszczeń dla pięciu krajów wykorzystujących cenzurę do walki z wolnymi mediami oraz wolnością słowa, a także pomieszczenia dedykowanemu Reporterom bez granic.

Na niechlubnej liście państw cenzurujących media znalazła się Rosja, Wietnam, Arabia Saudyjska, Meksyk i Egipt. Dlaczego akurat te kraje, skoro państw nieprzestrzegających wolności słowa jest znacznie więcej? Ponieważ Minecraft jest tam szeroko dostępny dla wszystkich zainteresowanych, stanowiąc dziurę w propagandowym murze kontrolowanych mediów. Wystarczy, że gracze z Rosji włączą Minecrafta i wejdą na serwer The Uncensored Library. Tam czekają na nich publikacje których nigdy nie zobaczą w gazetach.

The Uncensored Library to darmowy projekt. Każdy może odwiedzić bibliotekę.

Wystarczy do tego Minecraft w wersji Java (1.14.4) na Windows 10 lub MacOS. Otwieramy w grze zakładkę wieloosobową, a następnie wklejamy visit.uncensoredlibrary.com jako adres IP serwera do którego chcemy dołączyć. Alternatywna metoda to pobranie paczki danych z biblioteką, a następnie ręczne rozpakowanie i wklejenie jej do plików gry. Druga metoda nie wymaga od nas połączenia z Internetem.

Odwiedzając The Uncensored Library natrafimy m.in. na artykuły Jamala Khashoggiego - dziennikarza Washington Post - który został zamordowany oraz rozczłonkowany w konsulacie Arabii Saudyjskiej za krytykę działań księcia Mohammeda bin Salmana. Znajdują się tutaj także publikacje Javiera Valdeza - fundatora własnej gazety mającej demaskować korupcję w Meksyku - który został zastrzelony za swoją odważną działalność.

Ponad 250 dziennikarzy przebywa aktualnie za kratami.

To ofiary cenzury, korupcji, reżimu oraz strachu przed wolnością słowa. Od teraz obywatele pięciu krajów, w których władze próbują zniszczyć prawdziwe dziennikarstwo śledcze, mogą dotrzeć do prawdy. Do publikacji tak niewygodnych dla władzy, że niektórzy oddawali za nie życie. Minecraft stał się skarbcem tego typu materiałów, zapewniając do nich dostęp również z krajów ogarniętych cenzurą. Przynajmniej na razie.

Świetny pomysł. Świetne wykonanie. Czapki z głów, drodzy Reportery bez granic.

PS Według wskaźnika wolności prasy Polska spadła z zaszczytnego 18 miejsca na 59 miejsce. Jesteśmy w klubie z takimi krajami jak Gruzja, Argentyna, Armenia czy Mongolia. Na szczycie listy brylują Norwegia, Szwecja i Finlandia, z kolei po dole szorują Chiny, Erytrea, Turkmenistan oraz Korea Północna.



Czapki z głów za pomysł. Reporterzy bez granic udostępniają  zakazane publikacje za pomocą… Minecrafta

Azot ukrywający się na komecie 67P może rozwiązać zagadki Układu Słonecznego

$
0
0

Tajemnica brakującego azotu na kometach być może w końcu została rozwiązana. Pozornie komety mają 10 razy mniej azotu niż powinny mieć. Sonda Rosetta pokazuje, że wcale tak nie jest.

Pamiętacie sondę Rosetta, prawda? Od 2014 do 2016 r. krążyła ona wokół komety 67P/Czuriumow-Gerasimienko co i rusz przesyłając nam na Ziemię fantastyczne zdjęcia jądra komety. Analiza światła odbitego od komety wykazała, że jakiś związek chemiczny pochłania część tego promieniowania, jednak naukowcy mieli trudności z ustaleniem jaki to związek.

Olivier Poch z Uniwersytetu w Grenoble wraz ze współpracownikami porównał właściwości promieniowania odbitego od komety z promieniowaniem odbitym od sztucznego pyłu planetoid w laboratorium. Pył ten składał się z ziarenek pyłu podobnych do tych, które występują na powierzchni 67P. Zaskakująco wysoka zgodność pojawiła się gdy w pyle znalazły się sole amonowe, które składają się z azotu i wodoru.

Oprócz tego badacze odkryli podobieństwa między pomiarami amoniaku i obserwacjami planetoid, co oznacza, że owe skały mogą być w części pokryte tym właśnie związkiem chemicznym. Zatem to w nim może skrywać się brakujący azot.

I co z tego?

Dzięki powyższym wynikom być może będziemy w stanie dowiedzieć się jak powstały gazowe olbrzymy. Jeżeli zmierzymy ilość azotu w tych planetach i porównamy z ilością azotu w kometach, będziemy w stanie określić czy młode jądra planetarne zbudowane były z komet.

To niezwykle cenne informacje, bo pozwalają nam zrozumieć jak powstały gazowe olbrzymy i ile komet w nich się znajduje - mówi Kathleen Mandt z Uniwersytetu Johns Hopkins w Maryland.

To interesująca informacja, bowiem nie wiemy jak wiele wczesnych planet powstało na bazie ciał stałych (komet, planetoid), a ile z samego gazu.

Odkrycie soli amonowych jest szczególnie interesujące, ponieważ są one ważnym komponentem reakcji chemicznych prowadzących do powstania aminokwasów, z których zbudowane są organizmy żywe.

Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym kometa taka jak 67P spada na młodą Ziemię, a znajdujące się na jej powierzchni sole amonowe rozpuszczają się w wodzie i rozpoczynają się właśnie takie reakcje chemiczne.

Jeżeli tak faktycznie było, komety mogą okazać się nie tylko ważnym elementem formowania planet, ale także ewolucji życia we wszechświecie.



Azot ukrywający się na komecie 67P może rozwiązać zagadki Układu Słonecznego

Badacze z Polski rozpracowują koronawirusa. Pojawiają się pierwsze leki

$
0
0

Prof. Marcin Drąg z Politechniki Wrocławskiej opublikował właśnie wyniki swoich najnowszych badań, które mogą doprowadzić do przełomu w próbach opanowania pandemii koronawirusa. 

W procesie powielania wirusów biorą udział tzw. proteazy, czyli enzymy, które rozcinają białka na krótkie aminokwasy i peptydy. Prof. Marcin Drąg od wielu lat zajmuje się badaniem takich proteaz za pomocą nienaturalnych aminokwasów.

Gdy epidemia koronawirusa zaczęła nabierać tempa, prof. Drąg wraz ze  swoim zespołem z Wydziału Chemicznego Politechniki Wrocławskiej zajął się badaniem głównych proteaz koronawirusów SARS-CoV oraz SARS-CoV-2.

W swoich badaniach badacze skupili się na proteazie Mpro odpowiadającej za replikację wirusa SARS-CoV oraz SARS-CoV-2. Jest ona szczególnie istotna dla zespołów badawczych z całego świata, które próbują opracować lek na koronawirusa oraz szybkie testy do diagnozowania pacjentów.

Gdyby udało nam się opracować inhibitory proteazy Mpro...

Jeżeli naukowcy dobrze poznają proteazę Mpro, będą w stanie opracować specjalne związki chemiczne, które będą stanowiły jej inhibitory czyli mówiąc najprościej, będą w stanie uniemożliwić replikację wirusa.

Tymczasem tak się dobrze składa, że prof. Drąg już od kilku lat opracowuje swoją własną technologię poszukiwania inhibitorów proteaz. Według prof. Drąga w walce z wirusami najlepszymi inhibitorami są aminokwasy nienaturalne. Dlaczego?

Aminokwasy naturalne łączą się w całe sekwencje. Gdybyśmy chcieli ich użyć do zwalczenia jednego enzymu - który nie jest selektywny - najprawdopodobniej zaburzalibyśmy także inne proteazy znajdujące się w pobliżu, bowiem całe łańcuchy aminokwasów łączyłyby się z wieloma proteazami w swoim otoczeniu.

Gdy natomiast badacze opracowują nienaturalne aminokwasy, to budują je w taki sposób, że hamują one działanie tylko jednej proteazy, jednego enzymu.

Dodajmy do odpowiedniej sekwencji barwnik i mamy skuteczny test

Jeżeli badaczom udałoby się opracować sekwencję aminokwasów przyczepiającą się do jednej konkretnej proteazy, to można by było dodać do niej sekwencję fluorescencyjną, która szybko wskazywałaby aktywność proteazy. W ten sposób otrzymalibyśmy szybki i skuteczny test na obecność koronawirusa.

Co więcej, odpowiednio zbudowana sekwencja takich aminokwasów mogłaby się wiązać z danym enzymem i blokować jego działanie. W ten sposób potencjalnie można zapobiec rozwinięciu choroby powodowanej pojawieniem się danego enzymu w organizmie.

Prof. Drąg posiada całe "biblioteki" różnych sekwencji aminokwasów. Za ich pomocą jest w stanie szybko sprawdzić, czy badany enzym jest w stanie rozpoznać poszczególne aminokwasy. Jeżeli tak, to stworzenie testu na koronawirusa SARS-CoV-2 powinno być w naszym zasięgu.

Taki test mógłby podawać wyniki już po kilkunastu minutach, co w obecnej sytuacji jest jednym z ważniejszych aspektów skutecznej walki z wirusem.

Prof. Drąg opublikował wyniki swoich prac na portalu preprintów naukowych bioRxiv. Proces recenzowania artykułów naukowych jest długotrwały i czasochłonny, a rozwijająca się obecnie pandemia wymaga od badaczy szybkiego działania. W swojej pracy badacze opisali działanie proteaz obu wirusów (SARS-CoV oraz SARS-CoV-2) i wykazali, że są one do siebie podobne. To może wskazywać, że testy oraz leki skupiające się na tej proteazie, będą działały na obydwa koronawirusy.

Prof. Drąg nie zgłosił wniosku patentowego na swoją metodę. Wyniki badań jego zespołu są dostępne dla wszystkich, w tym także firm farmaceutycznych, które mogą je wykorzystać do tworzenia szybkich testów i skutecznych leków na koronawirusa.

Warto tutaj zauważyć, że jeżeli wirus z 2003 r. (SARS-CoV) jest podobny do obecnego (SARS-CoV-2), to być może naukowcy będą w stanie do walki z nim wykorzystać leki już dostępne na rynku. Aby to było możliwe, leki te musiałyby skupiać się właśnie na hamowaniu działania proteazy Mpro.

Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych zatwierdza Arechin do leczenia COVID-19

W międzyczasie, Grzegorz Cessak, szef Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych poinformował, że do pozwolenia dopuszczającego do obrotu lek Arechin (Chlorochina), dotychczas używany do leczenia malarii i tocznia rumieniowatego, właśnie dopisano dodatkowe wskazanie terapeutyczne:

Leczenie wspomagające w zakażeniach koronawirusami typu beta takimi jak SARS-CoV, MERS-CoV i SARS-CoV-2.

Z kolei wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski poinformował na Twitterze, że Ministerstwo już zabezpieczyło u producenta (Adamed Pharma) odpowiednią partię produktów niezbędnych do leczenia pacjentów.

Niesamowicie cieszy nas informacja, że postępy prac nad poszukiwaniem leków na koronawirusa idą tak zdecydowanym tempem. Jeszcze bardziej cieszy fakt, że zespoły badaczy z Polski mają tutaj swoje osiągnięcia.

Tak naprawdę nieważne kto jako pierwszy opracuje lek czy szczepionkę na koronawirusa - trzymamy kciuki za wszystkie zespoły badawcze na całym świecie.



Badacze z Polski rozpracowują koronawirusa. Pojawiają się pierwsze leki

Astronomowie odkryli pierwszą planetę spoza dysku naszej Galaktyki

$
0
0

Od momentu odkrycia pierwszej planety pozasłonecznej, naukowcom udało się odkryć w Drodze Mlecznej ponad 4000 kolejnych. Jak dotąd wszystkie te planety miały jedną cechę wspólną: wszystkie znajdowały się w stosunkowo cienkim dysku tworzącym płaszczyznę galaktyki. Tak było aż do teraz.

Niecałe dwa lata po rozpoczęciu poszukiwań planet pozasłonecznych, kosmiczny teleskop TESS (Transiting Exoplanet Survey Satellite) odkrył planetę krążącą wokół gwiazdy wylatującej całe 5870 lat świetlnych nad płaszczyznę galaktyki.

Nie jest to jednak typowa planeta. Mimo rozmiarów zbliżonych do rozmiarów Ziemi - co oznacza, że prawdopodobnie jest to planeta skalista - jest ona niezwykle gęsta. Jej masa jest 8,7 razy większa od masy Ziemi.

Międzynarodowy zespół astronomów oznaczył nowo odkrytą planetę LHS 1815b (krąży ona wokół gwiazdy LHS 1815) i opisał ją w artykule naukowym zaakceptowanym do publikacji w periodyku naukowym The Astronomical Journal.

Droga Mleczna to cienki dysk, zanurzony w grubym dysku, zanurzonym w sferycznym halo galaktycznym.

Droga Mleczna to galaktyka spiralna z poprzeczką, co oznacza, że kształtem przypomina ona płaski dysk, z nawiniętymi wokół centrum ramionami spiralnymi. Gdybyśmy spojrzeli na naszą galaktykę nie od góry, ale od strony krawędzi, to zobaczylibyśmy bardzo cienki dysk, z delikatnym zgrubieniem w samym centrum galaktyki, gdzie znajduje się supermasywna czarna dziura. Oczywiście cała galaktyka zanurzona jest w bardziej sferycznym halo, które jednak w dużej mierze pozbawione jest gwiazd. Jeżeli przyjrzymy się naszej galaktyce dokładniej, to zobaczymy, że cienki dysk o grubości kilkuset lat świetlnych otoczony jest grubszym dyskiem, w którym znajduje się znacznie mniej gwiazd, ale wciąż więcej niż w pozostałej części halo galaktycznego. Jest to tak zwany gruby dysk.

Gwiazdy tworzące gruby dysk niemal wszystkie mają ponad 10 mld lat, charakteryzują się niewielką zawartością metali i poruszają się szybciej wokół centrum galaktyki niż gwiazdy w cienkim dysku. Orbity gwiazd grubego dysku przeszywają płaszczyznę dysku cienkiego to wchodząc nad, to pod płaszczyznę galaktyki.

Naukowcy zakładali, że skoro gwiazdy dysku grubego mają mniej metali, to formowanie się planet w ich otoczeniu może być utrudnione, a zważając na to, że nie znaliśmy żadnej planety krążącej wokół gwiazdy dysku grubego, nie można było w żaden sposób tego sprawdzić.

Nowo odkryta planeta przecina właśnie płaszczyznę galaktyki

Gdy astronomowie dostrzegli ślady planety LHS 1815b w danych z teleskopu TESS, znajdowała się ona 97 lat świetlnych od Ziemi, ale i tak przykuła uwagę astronomów, ponieważ planety skaliste są dla nich szczególnie interesujące jako miejsca, na których potencjalnie mogłoby rozwinąć się życie.

Choć nowa planeta krąży wokół stosunkowo spokojnego czerwonego karła, to odległość między nimi jest tak mała, że i tak bombardowana jest ogromnymi ilościami intensywnego promieniowania podczas każdego trwającego 3,1843 dni okrążenia.

Dopiero gdy badacze przeanalizowali dane z satelity Gaia, który mierzy ruch gwiazd w przestrzeni, uświadomili sobie, że w rzeczywistości spoglądają na gwiazdę z grubego dysku, która właśnie przelatuje przez cienki dysk w pobliżu Słońca. Aktualnie gwiazda kieruje się nad płaszczyznę galaktyki, gdzie wzniesie się na na wysokości maks. 5870 lat świetlnych nad cienki dysk.

Fakt, że LHS 1815 przelatuje właśnie koło nas sprawia, że możemy się sporo dowiedzieć o tym jak szukać kolejnych takich planet. Być może w danych z TESS znajduje się więcej takich planet z dysku grubego. Jeżeli uda nam się je znaleźć, będziemy mogli się dużo dowiedzieć o ewolucji egzoplanet w różnych częściach galaktyki.



Astronomowie odkryli pierwszą planetę spoza dysku naszej Galaktyki

Rząd wysyła samoloty po Polaków. Restauracje gotują dla lekarzy za darmo

$
0
0

W związku z panującą pandemią koronawirusa SARS-CoV-2 polskie władze wprowadziły w piątek w całym kraju stan zagrożenia epidemicznego. Tak zdecydowany ruch wpłynął na życie setek tysięcy Polaków w kraju i za granicą. Reakcja społeczeństwa w obliczu zagrożenia jest jednak wzorowa.

Od północy z soboty na niedziele wiele się zmieniło. Przez polskie granice do kraju mogą wjechać tylko Polacy, a każdy wjeżdżający kierowany jest od razu na czternastodniową kwarantannę. Według Michała Dworczyka, szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oznacza to, że wkrótce pod kwarantanną w Polsce może znaleźć się kilkadziesiąt, a nawet sto tysięcy ludzi.

Wszystkie osoby kierowane na kwarantannę będą podlegały kontroli. Dotychczas sprawdzaniem, czy osoby skierowane na kwarantanne faktycznie znajdują się w domu, zajmowała się Policja.

https://twitter.com/MonikaG_87/status/1238865156370726914

https://twitter.com/Policja_KSP/status/1239126849227292672

Teraz w obliczu gwałtownie rosnącej liczby osób podlegających tej procedurze, policję wesprze wojsko, a w razie potrzeby do dyspozycji samorządów będą oddziały wojsk operacyjnych i obrony terytorialnej.

Samoloty LOTu sprowadzają do kraju Polaków

Wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego spowodowało zawieszenie wszystkich międzynarodowych lotów pasażerskich i połączeń kolejowych. W jednej chwili za granicami naszego kraju zostały tysiące Polaków przebywających na wyjazdach służbowych, na wakacjach czy na studiach. W związku z powyższym Polskie Linie Lotnicze LOT zawiesiły także wszystkie loty krajowe i rozpoczęły realizację akcji "LOT do domu".

Tutaj warto zauważyć, że pomimo zawieszenia wszystkich połączeń międzynarodowych, do kraju przylecą wszystkie samoloty czarterowe, które wcześniej miały zaplanowane loty. Osoby wracające z wakacji wykupionych w biurach podróży, wrócą zatem do kraju zgodnie z planem.

PLL LOT zdecydowały się na wykonanie specjalnych lotów czarterowych, które pozwolą Polakom powrócić do kraju z różnych regionów świata.

Wszyscy Polacy, którzy będą chcieli powrócić do kraju, a także uprawnieni do tego cudzoziemcy, którzy na stałe związani są z Polską będą mogli kupić bilet na przelot za pośrednictwem strony PLL LOT.

O jakich cudzoziemców chodzi? Z transportu lotniczego do Polski skorzystać będą mogli małżonkowie obywateli polskich, dzieci obywateli polskich, osoby posiadające Kartę Polaka oraz osoby posiadające prawo stałego lub czasowego pobytu na terenie RP oraz osoby z pozwoleniem na pracę w Polsce.

Choć za przelot na pokładzie tych samolotów czarterowych trzeba będzie zapłacić, to będzie to opłata zryczałtowana, która zamknie się w granicach 800 PLN w obrębie Europy oraz 2400 PLN za lot spoza Europy. Pozostałe koszty lotu sfinansuje polski rząd.

W niedzielę w Warszawie wylądowały już pierwsze loty z Polakami z Londynu i Chicago, a wieczorem po kolejnych Polaków poleciały następne cztery samoloty.

Polacy wspierają lekarzy walczących z koronawirusem

W sobotę wieczorem na Twitterze Patryk Wachowiec z Forum Obywatelskiego Rozwoju poinformował o rozpoczęciu akcji #posilekdlalekarza. Jak sama nazwa akcji wskazuje, chodzi o wspieranie lekarzy, pielęgniarek oraz załóg karetek, którzy od wielu dni starają się pomóc osobom zarażonym koronawirusem oraz wszystkim, którzy podejrzewają, że także mogli się nim zarazić.

https://twitter.com/PatrykWachowiec/status/1238958567555727365

Cel zbiórki ustalono na poziomie 100 000 PLN. Jednak Polacy "umieją w zbiórki" i w momencie pisania tego tekstu zebrano już ponad 152 000 PLN.

Jeżeli także chcecie wesprzeć akcję, wystarczy kliknąć tutaj. Organizatorami akcji są Spontaniczny Sztab Obywatelski, Stowarzyszenie Niskie Składki i Fundacja Otwarty Dialog.

Oprócz zbierania funduszy, organizatorzy tworzą listę restauracji chętnych do pomocy w akcji. Każda chętna restauracja może zgłosić chęć przystąpienia do akcji wypełniając odpowiedni formularz na stronie zbiórki. Po realizacji zamówień na konkretne dania, organizatorzy będą rozliczać się z poszczególnymi restauracjami zbiorczo raz w tygodniu.

Jakby nie patrzeć akcja ta wspiera nie tylko lekarzy i personel medyczny, ale także restauracje, które zostały zamknięte na czas obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego. Wszystkie lokale gastronomiczne w kraju mogą jedynie realizować zamówienia na dania na wynos.

Akcja #gastropomaga także rośnie w siłę

Właściciele gdyńskiej restauracji Muszla także uznali, że skoro i tak nie mogą pracować, to chociaż pomogą personelowi medycznemu. Z tego też powodu zaoferowali lekarzom darmową pizzę - na początek umówili się na 10 sztuk dziennie.

https://www.facebook.com/muszlagdynia/posts/2634673790096129

Hasztag szybko chwycił i do akcji bezustannie dołączają inne restauracje w całym kraju.

Szczerze mówiąc, choć stan zagrożenia nigdy nie jest niczym dobrym, to jednak obecna sytuacja pokazuje jak bardzo ludzie potrafią się zdyscyplinować i zjednoczyć we wspólnym wysiłku.

Stan zagrożenia zdrowia sprawił, że momentalnie w naszym kraju zniknęły podziały polityczne, które toczą Polaków od kilku lat. Wszyscy pomagają wszystkim i nikt nie zwraca uwagi na jakąkolwiek afiliację polityczną. Miejmy nadzieję, że tak już zostanie gdy koronawirus już odejdzie.



Rząd wysyła samoloty po Polaków. Restauracje gotują dla lekarzy za darmo